Lamborghini Aventador
Lamborghini Aventador patrzy na Lamborghini Countacha: Niczego nie żałuję
Wyglądająca jak nie z tego świata, niska sylwetka poprzecinana klinami, przerysowanymi wlotami powietrza i teatralnie otwieranymi do góry drzwiami. Kabina ciasna i zaciemniona, tak jakby doklejono ją przy okazji do majestatycznie leżącego za nią, prychającego silnika V12. Oto składniki niezbędne do powstania prawdziwego supersamochodu. Jego podręcznikowym przykładem jest dziś Lamborghini Aventador SVJ, a trzy dekady temu był Countach 5000 Quattrovalvole.
W supersamochodach nie chodzi w końcu tylko o osiągi, ale i o sposób, w jaki są dostarczane. W dramaturgii Lamborghini od początku swojej działalności nie miało sobie równych. Ukończony w 1966 roku pierwszy znaczący model tej marki, Miura, wyglądał jak nic innego na świecie i został okrzyknięty pierwszym w historii supersamochodem. Gdy już się wydawało, że nic lepszego się nie trafi, w 1974 roku na świat przyszedł jego następca. Z przesuniętą do przodu kabiną, wielkimi spojlerami, walcowatymi kołami i potężnym silnikiem Countach stał się samochodem-ikoną, który wyznaczył kierunek rozwoju autom sportowym na kolejne dekady.
Najlepszym dowodem na siłę Countacha jest jego w prostej linii spadkobierca, Aventador. Choć tę parę dzielą 22 lata, widać w nich ten sam gen superauta Lamborghini. Każde z nich wymaga od właściciela wielkich poświęceń, nie tylko finansowych. Z absurdalnie małym prześwitem, szarpiącymi skrzyniami biegów i niepraktycznie szerokim nadwoziem są męczące w codziennej jeździe - to cena, jaką trzeba zapłacić, by mieć dostęp do przeżyć, do jakich nie potrafi zbliżyć prawie żadne inne auto na świecie.
Obydwa dzieła Lamborghini wyglądają, jakby czaiły się do skoku nawet, gdy stoją. Ich muskularne, szerokie cielska poprzekrawane są ostrymi krawędziami i zygzakowatymi krawędziami. Ich sercem są stanowiące arystokrację motoryzacji silniki V12. Żadnych turbosprężąrek czy hybryd tylko potężna, czysta moc. Ciałem i sercem Countach i Aventador są swoim lustrzanym odbiciem. Czy to samo będzie można powiedzieć kolejnych Lamborghini? Cóż, już wiadomo, że będą one... hybrydami.
Dziennikarz motoryzacyjny
Mateusz Żuchowski